5 страница2447 сим.

– Tak, Władziu – odparł jeden przez sen.

Drugi spróbował wstać, ale jakkolwiek by się nie starał, nie był w stanie zapanować nad wszystkimi kończynami na raz i w rezultacie padł na miękką ziemię, opierając się plecami o pień drzewa.

– Zaraz – oświadczył.

Blank, dla kolegów Władziu, westchnął ciężko. Zastanawiał się, czy chce mu się pić bardziej, niż wstawać z wygodnego poszycia z suchych jesie

Długo błąkał się po świecie. Nie miał żadnego planu, a lata mijały. Nawet nie był pewien, jak dawno to wszystko się wydarzyło. A teraz znalazł się tutaj, gdzie alkohol był tani, choć podły w smaku i poniewierał człowiekiem mocniej niż cokolwiek i

Złociste słońce powoli skryło się za drzewami. Zrobiło się chłodno, ale nie zdążyło to jeszcze dotrzeć do świadomości Blanka, który miał dwa wyjścia – albo się zdrzemnie i obudzi za kilka godzin cały zmarznięty i pokryty rosą, albo wyjdzie z lasu, wyprosi u jakiegoś przechodnia dwa złote brakujące mu do wina i wróci do swoich kolegów, którzy przez czas potrzebny do opróżnienia butelki będą traktować go jak bohatera. Zawsze można też wrócić do domu, tej klitki śmierdzącej starymi ubraniami i zepsutym jedzeniem, ale to była najmniej kusząca opcja.

– Władziuuu – zaintonował odrobinę trzeźwiejszy kolega. – Idź po wino.

– Sam se idź – mruknął Władziu, rozważając dylemat życia.

– O cholera, chowaj… – wydukał towarzysz, niezdarnie przysypując liśćmi butelki. – Albo w sumie po co. I tak nic nam nie zrobi…

Blank powędrował za spojrzeniem kolegi i dostrzegł idącą w ich stronę wysoką, barczystą postać. Już z daleka dostrzegł charakterystyczny mundur strażnika miejskiego. Nie wystraszył się. Żeby wystawić mu mandat, strażnik najpierw musiałby znać jego dane, a przecież Blank nie nosił przy sobie dowodu. Nawet nie był pewien, czy takowy jeszcze w ogóle posiada. W najgorszym wypadku czekała go noc na wytrzeźwiałce, co wcale nie było taką złą perspektywą w chłodny, jesie

– Władziu? Naprawdę? – zapytał strażnik, stając nad pijakami.

Coś w jego głosie obudziło dawno zapomniany instynkt.

– Nie ma co. Stoczyłeś się, Blank.

Blank wytrzeźwiał w ciągu sekundy. Nikt na tym świecie nie znał jego prawdziwego nazwiska.

Stanął na wciąż lekko chwiejnych nogach i spojrzał w ciemne oczy strażnika tak stare jak świat. Blank jako jeden z niewielu wszędzie by je rozpoznał, w każdym ciele. Bił z nich spokój i pewność siebie kogoś, kto widział już wszystko.

W pierwszej chwili, gdy doszedł w nim do głosu stary pijak, ręka Blanka powędrowała do czoła, aby się przeżegnać. Na szczęście w porę się powstrzymał. Dowódca nie przepadał za tym gestem.

– Ty żyjesz – powiedział niezbyt odkrywczo.

– I z tego, co widzę, mam się o wiele lepiej niż ty – odparł strażnik, mierząc go wzrokiem.

– Panie. – Blank opadł na kolana.

5 страница2447 сим.