23 страница3157 сим.

Na jego skraju w wysokich chaszczach buszował pies, który wyruszył na nocne łowy. W oddali można było dostrzec czerwony wiadukt biegnący nad torami. O tej porze szedł po nim zaledwie jeden przechodzień, samochodu nie było żadnego.

Magda wspięła się na niski nasyp, wskoczyła na pokrytą rdzą szynę i, wystawiając dla równowagi ręce na boki, powoli ruszyła przed siebie. Po lewej stronie ujrzała duży budynek z czerwonej, lekko pokruszonej cegły. Dawniej należał do całego kompleksu pięknych budowli kolei, ale odkąd zamknięto dworzec, a pociągi przestały jeździć przez Wiatrołom, niszczał w zastraszająco szybkim tempie.

Okna zwieńczone łukami powybijano, większość drewnianych posadzek zerwano, meble poniszczono lub ukradziono, a każdy możliwy do wyniesienia metalowy element sprzedano na złom. Teraz przychodzili tu jedynie bezdomni i wagarujący uczniowie. Władze co jakiś czas zamykały wszystkie wejścia, ale zawsze znalazł się ktoś, kto forsował je ciemną nocą.

Magda szła po szynie, usiłując dojrzeć tak dobrze znane jej graffiti, gdy nagle zobaczyła ciemną, chudą sylwetkę na tle ściany. W ciemnościach zamajaczyła blada twarz. Dziewczyna nie wystraszyła się jednak – pewnie był to jakiś nastolatek, który umówił się tu z kolegami. A poza tym w torebce, oprócz wielu i

– O żesz… – szepnęła.

Uważnie powiodła dookoła wzrokiem, ale nic jeszcze nie dostrzegła. A smród dochodził od strony mostu, czyli dokładnie tam, dokąd się wybierała. Przez chwilę stała niezdecydowana, co robić. Sięgnęła do torebki w poszukiwaniu telefonu, kiedy woń zepsutego mięsa nasiliła się.

Dziewczyna obejrzała się na budynek z czerwonej cegły. Ktokolwiek tam był, musi go ostrzec, zabrać z tego przeklętego miejsca…

Smród stawał się coraz silniejszy, do tego usłyszała w oddali toczący się z nasypu kamień.

Magda – wciąż grzebiąc w torebce – najszybciej i najciszej jak potrafiła, ruszyła w stronę opuszczonego budynku. Niemal czuła zimny oddech potwora na karku, ale usiłowała przekonać samą siebie, że to tylko wyobraźnia, że gdyby stwór ją wyczuł, już leżałaby martwa.

Stanęła przed budowlą i rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Smród nie zelżał. Księżyc skrył się za chmurami, nadając im srebrzystą poświatę. Magda zadrżała, choć wieczór był ciepły. Serce biło jej głośno, krew szumiała w uszach, a po plecach spłynęła kropla lodowatego potu. Najchętniej uciekłaby stąd, ile sił w nogach, wróciła do rodzi

Idąc wzdłuż ściany budynku, żałowała, że metalowy drążek, który został w jej sypialni, był za duży, by nosić go w torebce. Poczuła się odsłonięta i bezbro

Dotarła do rogu, zakręciła i niemal wpadła na młodego, wychudzonego chłopaka. Ten spojrzał na nią przerażonymi oczyma i już otworzył usta do krzyku.

– Tylko nie krzycz! – poprosiła szeptem Magda, unosząc przed siebie dłonie.

Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, jakby zastanawiając się, co robić. W końcu zamknął usta i nerwowo rozejrzał się dookoła.

– Coś tu jest – szepnął. – Coś wielkiego, a śmierdzi jak…

– Popsute mięso – dokończyła za niego. – Musimy stąd uciekać, zanim nas wywęszy.

Magda złapała chłopaka za rękę, gdy usłyszała szelest w trawie, stanowczo zbyt blisko. Smród nasilił się jeszcze bardziej, wywołując mdłości.

– Cholera! – syknęła dziewczyna. – Za późno.

Przestraszona powiodła wokół wzrokiem. W ciągu ułamka sekundy podjęła decyzję.

Szarpnęła dłonią chłopaka, ustawiając go na starych płytach chodnikowych.

– Nie ruszaj się – nakazała, wygrzebując z torebki woreczek z solą.

Kiedyś wierzono – całkiem słusznie zresztą – że ce

– Co ty… co ty robisz? – zapytał drżącym głosem.

23 страница3157 сим.