Nadia nagle otworzyła oczy, a jej pięść wystrzeliła w górę, łamiąc mężczyźnie nos. Latarka potoczyła się po ziemi, oświetlając szare, gładkie kamie
Wkładając w to resztkę sił, jaką w sobie miała, zerwała się z koca, przykucnęła, szarpnęła przeciwnikiem i otoczyła jego szyję ramieniem, jednocześnie drugą dłonią sięgając do jego kieszeni. Dureń miał przy sobie składany nóż sprężynowy.
– Kurwa! – zaklął pierwszy z mężczyzn, wciąż stojąc na środku piwnicy.
Nie oglądając się na kolegę, odwrócił się do drabiny i zaczął wspinać.
Nadia odzyskała trochę siły – jeszcze żyła, a więc mogła walczyć. W ciemności rozświetlanej przez latarkę widziała lepiej niż kot. Nie odwracając wzroku od mężczyzny, który poślizgnął się na drabinie i spadł dwa szczeble niżej, a potem w panice kontynuował wspinaczkę, jedną ręką otworzyła nóż, poderżnęła trzymanemu porywaczowi gardło, odrzuciła na bok drgające ciało i ruszyła do drabiny.
Wiele wysiłku kosztowało ją wspięcie się na górę, ale nie zamierzała się poddać, będąc tak blisko wolności.
Na szczęście ten idiota tak spanikował, że nawet nie myślał o tym, żeby zamykać za sobą właz do piwnicy.
Nadia stanęła na chwiejnych nogach w małym pokoju. Panował w nim półmrok, a za oknem zapadał zmierzch. Trzasnęły jedne, a potem drugie drzwi. A więc nawet nie zamierzał stawiać jej czoła. Tym lepiej. Oby tylko nie sprowadził i
Ostrożnie podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Jakiś szmer w pokoju obok? A może tylko jej się wydawało? Powoli sięgnęła do klamki.
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie, odrzucając ją na bok. Bardziej poczuła niż usłyszała chrupnięcie w lewym przedramieniu, a przed oczami rozbłysło jej światło. Potem wszystko pogrążyło się w ciemności.
– Wstawaj! – usłyszała jak przez mgłę.
Ktoś szarpnął nią w górę, trzymając za bluzę tuż pod szyją. Gdyby ją puścił, osunęłaby się na ziemię. Lewą rękę przycisnęła do boku, a prawą oparła o przedramię napastnika. Dopiero gdy poczuła zimne ostrze na szyi, była w stanie otworzyć oczy.
O ironio, zaraz podetnie jej gardło nożem, którym przed chwilą sama zabiła.
A więc to koniec. Tajemnica, kto i po co ją porwał, zostanie pochowana wraz z tym ciałem. Poczuła ulgę – już nic od niej nie zależało. Nie musiała się już starać, nie musiała walczyć. Szkoda tylko, że odejdzie w tak paskudny sposób.
– Nie możesz mnie zabić – szepnęła, dusząc się w silnym chwycie.
– Mogę, aż się zdziwisz – odpowiedział. Wbrew oczekiwaniom miał przyjemny i ciepły głos, ale ton, jakim to powiedział, przyprawiał o dreszcze.
Nadia podniosła wzrok i spojrzała w ciemne, niemal czarne oczy. Było w nich coś przerażającego. Nie należały ani do martwego, ani do żyjącego człowieka.
Mężczyzna cofnął nóż i pchnął Nadię do dziury w podłodze. W locie udało jej się chwycić drabiny, co nieznacznie złagodziło upadek na beton. Zanim odzyskała oddech, drabina została wciągnięta do góry, a właz w suficie zamknięty. Latarka wciąż leżała na ziemi, świecąc na ścianę.
Szlochając z bólu i żalu, Nadia podczołgała się do swojego koca w rogu pomieszczenia i zwinęła się w kłębek obok ciała mężczyzny, któremu poderżnęła gardło.
Wciąż widziała to puste, zimne spojrzenie czarnych oczu. I wiedziała, że mówił prawdę. Może ją zabić. Definitywnie.
Nadia była żniwiarzem od ponad stu lat. I po raz pierwszy w życiu ogarnął ją głęboki, pierwotny strach przed śmiercią.
Do zamknięcia księgarni została już niecała godzina, co Magda przyjęła z ulgą. Tego dnia trafiali się wyłącznie niezdecydowani i marudni klienci. Najpierw dziewczyny szukające prezentu i czekające przed regałami na objawienie, potem facet, który chciał zwrócić książkę, bo stwierdził po przeczytaniu, że jednak mu się nie podoba, kobieta z dwoma rozwrzeszczanymi dzieciakami i cała reszta, która mogła spowodować tylko ból głowy.