Blank wstał z krzesła i wstawił wodę w czajniku.
– Ile potępieńców obserwuje Antoniego?
– Czterech.
– Niech uważają. To stary i cwany żniwiarz. Mamy jeszcze dwie puste noce przed sobą, dziś już nie zdążymy nic przygotować, ale jutro osobiście się nim zajmę, a ty mi pomożesz. Jak nikt potrafisz wzbudzić w i
Blank postawił filiżankę z kawą na stole. Nic dziwnego, że ludzie mu ufali – jego ciało należało do starszego, poczciwego mężczyzny.
– A co z nimi? – zapytał Blank, zerkając na drzwi, za którymi czekało trzech potępieńców, którzy pozwolili Nadii uciec.
– Zabij ich powłoki. Ich mięso jest już stare, do niczego się nie przyda. Każ je zakopać. Tylko głęboko, żeby psy go nie wykopały.
Blank skinął głową.
– Potem wybierz jednego i każ pozostałym dwóm zabić jego ludzką powłokę.
Starszy pan wzdrygnął się na samą myśl o walce na śmierć i życie trzech paskudnych stworów.
– Jak sobie życzysz – powiedział, wychodząc.
Pierwszy został sam w zakurzonym pokoju śmierdzącym stęchlizną. Przynajmniej Blank nigdy nie zawodził. Dobrze było mieć takiego pomocnika.
¢
Feliks swoim dawnym zwyczajem wstał równo ze słońcem. Nie potrzebował ani budzika, ani nawet zegarka – przez wiele lat radził sobie bez nich. Najpierw poszedł biegać. Pokonując kolejne kilometry, uznał, że ma coraz lepszą kondycję. Potem wziął szybki prysznic, zjadł śniadanie i wyszedł z domu. Po raz ostatni zerknął na pomięty skrawek papieru, po czym schował go do kieszeni i wsiadł do samochodu. Magda nie będzie zachwycona, że go zabrał, ale w Wiatrołomie mogła wszędzie dojść na piechotę, a on musiał wybrać się poza miasto.
Jechał trzy godziny, zanim zaparkował przed nieco obskurnymi delikatesami w Brzeźnicy. Do sklepu wchodziło się przez szklane drzwi, do których poprzyklejano taśmą kartki z nabazgranymi promocjami dnia. Gwałtownie szarpnięty dzwonek nad wejściem zabrzęczał głośno.
Feliks powiódł wzrokiem po zakurzonych regałach zapełnionych kolorowymi produktami i zatrzymał się na ladzie, za którą stała pulchna kobieta w średnim wieku z farbowanymi na koszmarny, kasztanowy kolor włosami i okularami na nosie. Miała na sobie przybrudzony fartuch z logo jakiejś popularnej marki.
– Dzień dobry – przywitał się żniwiarz.
– Dobry. – Sprzedawczyni uśmiechnęła się dobrotliwie, jakby tego dnia był jej pierwszym klientem. – Co podać?
– Niecałe dwa tygodnie temu była tu moja siostra – powiedział, rozprostowując na ladzie paragon. – Młoda dziewczyna, niezbyt wysoka, z czarnymi włosami…
– Tak?
– I prawdopodobnie gdzieś w okolicy zgubiła portfel. Pal sześć pieniądze, niewiele ich miała, ale był tam jej dowód, paszport i prawo jazdy.
– A to pech. – Kobieta pokręciła głową.
– Ano pech – przyznał Feliks. – Porozwieszaliśmy ogłoszenia na słupach, lecz nikt się nie zgłosił. Staramy się więc odtworzyć trasę, jaką tamtego dnia zrobiła…
Sprzedawczyni poprawiła okulary i wzięła paragon do ręki. Gdy mu się przyglądała, w zamyśleniu zmarszczyła nos.
– Przykro mi, nawet jej nie kojarzę – powiedziała w końcu. – Chleb, kiełbasa, pomidory… Dziesiątki ludzi robi u nas codzie
– Siostra była… jest ładna, nie maluje się, a w tamten dzień miała na sobie bodajże czarną bluzę.
Kobieta pokręciła głową, przygryzając wargę.
– Szlag – mruknął Feliks i bezradnie rozejrzał się wokół. Jego wzrok zatrzymał się na kamerze wiszącej pod sufitem.
– A może coś się nagrało? – zapytał. Wstąpiła w niego nowa nadzieja.
Sprzedawczyni pochyliła się nad ladą w jego stronę i szepnęła konspiracyjnym tonem:
– Przykro mi, chłopcze, ale to tylko atrapa.
Feliks podupadł na duchu. Jedyna wskazówka, jaką miał, okazała się ślepym zaułkiem.