Metr od miejsca, w którym stał, rozciągała się olbrzymia kałuża świeżej krwi. W nozdrza uderzył go intensywny zapach, wypełniający wąskie przejście. Ślad na ziemi wskazywał, że osoba, której owej krwi pozbawiono, została zaciągnięta albo sama się doczołgała do sali znajdującej się na przeciwległym końcu korytarza. Pobrudzone były również śnieżnobiałe dotąd ściany. „Nie idź tam, kretynie” – skarcił się w duchu, robiąc niepewny krok w przód. W jego głowie toczyła się zażarta bitwa między zdrowym rozsądkiem, który nakazywał ucieczkę, a chęcią niesienia pomocy. Zrobił kolejny, cichy krok. Wyszedł na ostatnią prostą. Świat skurczył się do rozmiaru odpowiadającego swoją wielkością maleńkim drzwiom, za którymi znajdowało się rozwiązanie zagadki. Stąpał uważnie, starając się nie nadepnąć na wszechobecne plamy krwi, co chwila oglądając się za siebie. „Altruista, myślałby kto. Cholerny kretyn, który zakłada sobie pętlę na szyję” – nieprzerwanie karcił się w myślach. Zamiast ratować swoje własne chude dupsko, pakuje się w jeszcze większe bagno. Z drugiej strony, czy na tym etapie ma jeszcze możliwość wycofania się? Klepnąć w matę, podnieść rękę i powiedzieć: „Raz dwa trzy, odpadam z głupiej gry”? Bał się, że życie, które do tej pory znał, bezpowrotnie odeszło.
Dotarł do klamki. Wytarł spoconą rękę o nogawkę garnituru i wyciągnął ją przed siebie, delikatnie otwierając drzwi do sali konferencyjnej.
– Jaaaacek! – nagle usłyszał krzyk, dobiegający z oddali. Głos należał do Karoliny.
Już miał ruszyć z powrotem, gdy nagle kątem oka dostrzegł ruch w otwartej sali. Odwrócił się powoli, czując, jak jego ciało przenika chłód. Przed nim zmaterializowała się Monika. Wyglądała zdecydowanie gorzej niż rano, gdy przyszła z gorączką i skarżyła się na zawroty głowy. Jej twarz była teraz sina, a ubranie wyglądało tak, jakby ktoś ją przywiązał do samochodu i przeciągnął po torze przeszkód. Jednak dla Jacka najgorsze były jej oczy – małe, przekrwione punkciki wpatrujące się w niego wściekle, niemalże przewiercające go na wskroś. I smród. Dziewczyna cuchnęła krwią, fekaliami i… mięsem. Wiedział, że stojąca przed nim postać nie jest tą samą, z którą codzie
– Monika…? – spytał jednak nieśmiało, a jego słowo rozdarło ciszę niczym piorun nieboskłon w środku nocy. Serce waliło mu jak oszalałe. Jej reakcja była błyskawiczna – wzrok nabrał ostrości i ich spojrzenia się spotkały. Przez ułamek sekundy Jacek zauważył w nich przerażenie, niczym przebłysk resztek świadomości. Następnie na powrót zalała je fala krwi i szaleństwa. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dziewczyna rzuciła się na niego z wyciągniętymi rękami. W pierwszej sekundzie Jacek nie wiedział, jak zareagować, a gdy podjął decyzję o ucieczce, było już za późno – niby-Monika złapała go za koszulę i przysunęła do siebie, jednocześnie celując rozwartą szczęką w jego szyję. Mężczyzna w ostatniej chwili odepchnął ją, w wyniku czego potknęła się i prawie przewróciła, ale gdy tylko odzyskała równowagę, ruszyła ponownie w jego kierunku.
– Hej, przestań! Uspokój się, to ja! – krzyczał, wyciągając przed siebie ręce w odruchu obrony. Wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, lecz zarazem miał nieodparte przekonanie, że nie zaszkodzi spróbować. Tak jak się spodziewał, nie przyniosło to najmniejszego efektu i dziewczyna dalej przemieszczała się w jego stronę.
Nagle w sali konferencyjnej pojawiła się druga kobieta. Tej Jacek nie miał okazji wcześniej poznać i w i