Obserwujący całą scenę zza pleców Pawła Max zwymiotował. Na Pawła ten bardzo ludzki odruch podziałał wyjątkowo trzeźwiąco. Złapał chłopaka za ramię, pomógł mu się podnieść i zapytał:
– Na pewno dalej chcesz tu zostać i czekać na pomoc?
Max szybko pokręcił głową. Przerażenie bijące z jego bladej twarzy stanowiło najlepszą odpowiedź.
Bielany, godzina 13:30.
Tomek wpadł do mieszkania niczym torpeda i zatrzasnął za sobą drzwi. Sprawdził dwukrotnie zamki i gdy stwierdził, że bardziej zamknięte już być nie mogą, zrzucił plecak, oparł się plecami o ścianę i osunął powoli na ziemię. Schował głowę w dłoniach i wziął kilka głębokich oddechów. Starał się uspokoić.
Ale nie mógł. To, co zobaczył, zdecydowanie go przerastało. Myśli przeskakiwały w głowie niczym agresywnie zmontowane ujęcia w zwiastunie filmu akcji – nocny wypadek, pokrwawiony mężczyzna atakujący dresiarza, krótki, acz treściwy kontakt wzrokowy i teraz to – ponowne spotkanie. Czyżby tamten gość go śledził? „To niemożliwe, przecież nie mógł wiedzieć, gdzie mieszkam” – pomyślał Tomek. Wszystko to jest bez sensu. Zaczął nerwowo stukać stopą w starą, wysłużoną szafkę na buty. „Muszę zadzwonić do Długiego, bo zwariuję”.
Wsadził rękę do kieszeni, ale nie znalazł w niej telefonu.
– Kurwa – wycedził przez zaciśnięte zęby, uderzając dłonią w szafkę. Przypomniało mu się, że przecież komórkę niedawno mu ukradziono. Mógłby co prawda skorzystać ze stacjonarnego, ale nie pamiętał numeru żadnego z kumpli. Wszystkie dane były zapisane na karcie pamięci, więc nie musiał się ich uczyć. Ale zostało jeszcze jedno wyjście.
Wstał i ruszył w stronę swojego pokoju. Włączył komputer. Czekając, aż system operacyjny się załaduje, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Na początku nieśmiało, nie przysuwając twarzy do szyby. Gdy upewnił się, że nikt nie wpatruje się obłąkanym wzrokiem w jego okno, przysunął się bliżej.
Na ulicy panował zgiełk. Tomek mieszkał tak blisko stacji metra, że był przyzwyczajony do dużego ruchu. Ale teraz było inaczej, ludzie byli wyraźnie zdenerwowani i biegali w kółko, zupełnie jakby znajdowali się w szale przedświątecznych zakupów. Kilka osób chodziło wolniej z wyciągniętymi przed siebie rękami. I
Ludzie zachowywali się jak zwierzęta. Atakowali się nawzajem, gryząc się i drapiąc. Na chodniku wiła się jakaś kobieta, a nad nią klęczały cztery osoby – jedna z nich wgryzała się w jej nogę, kolejna w rękę, a pozostałe dwie w brzuch. Kobieta krzyczała rozpaczliwie. Chłopak w wieku Tomka zdecydował się podbiec i pomóc – odciągnął jednego z atakujących, uderzył w twarz i odwrócił się, aby złapać kolejnego. Niestety, znalazł się w pułapce i po chwili chaotyczniej walki leżał obok kobiety, wrzeszcząc wniebogłosy. Do uczty przyłączyły się trzy nowe osoby, wietrząc łatwy łup. Nadjechał radiowóz. Dwaj policjanci wybiegli z samochodu, zostawiając otwarte drzwi i nie gasząc silnika. Jak na filmach, jeden był gruby i niski, a drugi szczupły i wysoki. Pierwszy wyciągnął broń, wycelował i krzyknął coś w stronę zgromadzonych. Strzał ostrzegawczy przeszył powietrze i poszybował ku palącemu, lipcowemu słońcu. Jedna z osób uniosła zakrwawioną twarz, warknęła i po chwili wróciła do konsumpcji. W tym czasie drugi policjant podbiegł i zrobił to samo, co wcześniej starał się uczynić młody chłopak – odciągnął atakującą osobę od ofiary, odrzucając ją na chodnik.
Niestety – potknął się, padł na ziemię i został błyskawicznie zaatakowany przez trzech napastników. Walczył, próbował sięgnąć po broń, ale nie miał najmniejszych szans. Widząc to, grubszy funkcjonariusz strzelił w kolano mężczyzny idącego wprost na niego. Siła pocisku roztrzaskała mu rzepkę, przewracając atakującego na ziemię. Po chwili ra
Tomek przyglądał się temu wszystkiemu z narastającą paniką. Odsunął się od okna i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Nagle usłyszał serię wystrzałów z pistoletu i długi, przeciągły krzyk. Nie chciał podchodzić z powrotem do okna, bo wiedział, co tam ujrzy. Ale i tak podszedł.
Gruby policjant, którego jeszcze parę sekund temu obserwował, teraz zniknął przykryty wijącymi się ciałami. Przed nim leżały dwa trupy – każdemu z nich spod głowy wyciekała długa, czerwona wstęga krwi. „Musiał strzelać w głowę, żeby w końcu je zabić” – stwierdził chłopak. „Co to ma być, jacyś cholerni zombie?” – dodał w myślach.
Rozmyślania przerwał krzyk dochodzący z klatki schodowej. Tomek wybiegł z pokoju i zbliżył się do drzwi wejściowych. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, odsunął zasuwę, otworzył je i wybiegł na korytarz.